DRUKUJ

"Mutant" z łaski sądu

16-04-2003, ostatnia aktualizacja 16-04-2003 03:39

Na Mazowszu niewielu było bandytów, którzy dorównywaliby bezwzględnością i brutalnością Cieślakowi. Był zamieszany w kilka zabójstw. Mordował dla pieniędzy - mówi policjant zajmujący się walką z gangami.

Urodzony w 1975 r. Robert Cieślak "Robinson", "Cieluś" zaczynał jako zwykły złodziejaszek. Szybko awansował w bandyckiej hierarchii. Jako podejrzewany o zabójstwo po raz pierwszy został zatrzymany na początku lat 90. W lesie niedaleko Żyrardowa został znaleziony Jacek Z., młody człowiek handlujący sprzętem komputerowym. To było makabryczne. Skrwawiony śnieg, a w krzakach zwłoki mężczyzny z obciętą głową - wspominają żyrardowscy policjanci. Z rozpoznania wynikało, że Cieślak robił interesy z Jackiem Z. i był mu winien spore pieniądze. Miał oddać gotówkę w dniu, w którym wierzyciel został zamordowany.  - Wszystko wskazywało na to, że Cieślak jest powiązany z tą zbrodnią. Niestety, świadkowie, którzy początkowo złożyli obciążające zeznania, szybko się z nich wycofali. Widać było, że zostali zastraszeni - opowiadają policjanci. Narodziny "Mutantów" W połowie lat 90. Cieślak związał się z Jerzym Brodowskim "Jurijem". Młodzi bandyci z Piastowa zaczęli pracować dla ludzi związanych z gangiem wołomińskim. Przez kilka lat "Robinson" zajmował się kradzieżami samochodów, pomagał w napadach rabunkowych. Jego pozycja bardzo wzrosła. Wraz z "Jurijem" i grupą młodych bandytów z Piastowa i Konstancina zaczęli działać w gangu markowskim. Do spółki z gangiem "Uchala" rządzili Wyszkowem. Kontrolowali też Piastów i Piaseczno. Na temat Cieślaka i jego grupy wyszkowscy policjanci i prokuratorzy zgromadzili sporo materiałów. Przekazali je później do Warszawy. Nie zostały jednak wykorzystane. - Być może doszło do zaniedbania. Dzisiaj są niewielkie szanse, by ustalić jak było naprawdę. Jedno jest pewne - w efekcie Cieślak stał się jednym z najgroźniejszych polskich bandytów - oceniają policjanci. Szukali okazji do usamodzielnienia się. Na przeszkodzie stał jednak ich boss "Kikir". W sierpniu 2000 Cieślak wraz z "Jurijem" i Jackiem Kalbarczykiem porwali 17-letniego Michała W., syna wyszkowskiego biznesmena. Za uwolnienie chłopaka zażądali miliona dolarów okupu. Michała uwolniła policja, a za organizatorami porwania rozesłała listy gończe. Od tego momentu bandyci działali w podziemiu. - Cieślak i spółka dokonali porwania bez wiedzy szefów. Chcieli zagarnąć okup dla siebie. Gdy powinęła im się noga, doszło do konfliktu z bossami - opowiada oficer policji. Grupa Cieślaka, zwana już wówczas Mutantami, wydała wyrok na swego bossa. Po raz pierwszy zaatakowała 23 września 2000 r. pod Emilianowem, gdy Andrzej Cz. "Kikir" wracał z żoną i ochroniarzem z wesela. Cieślak i jego kompani zajechali jeepem drogę samochodowi "Kikira" i ostrzelali go z broni maszynowej. Andrzej Cz. i jadący z nim ludzie zostali ranni. Niedługo potem boss zaczął leczyć się w szpitalu przy ul. Szaserów. Wcześniej ujawnił, że na "Mutantów" wydano już wyroki śmierci. Cieślak był szybszy. 20 października do szpitalnej sali, w której leżał "Kikir", wszedł młody mężczyzna. Oddał kilka strzałów do pacjenta i gdy upewnił się, że ten nie żyje, spokojnie wyszedł. Według jednej wersji, strzelcem był sam Cieślak. Od tego momentu gang "Mutantów" zyskał poważanie w półświatku. Jednocześnie zabójstwo "Kikira" doprowadziło do tarć między Cieślakiem a gangiem wołomińskim. W grudniu 2000 r. 'Robinson" dał o sobie znać po raz kolejny. Po kłótni z Jackiem Kalbarczykiem zdecydował się usunąć byłego wspólnika. "Kalbar" zaginął, chociaż w półświatku aż wrze od plotek, jakoby to "Cieluś" go zastrzelił i ukrył ciało. W 2001 r. gang Cieślaka napadał na tiry, rabował hurtownie, organizował porwania i zabójstwa na zlecenie. W kwietniu młody boss porwał niejakiego "Bola" lub "Bolka" księgowego gangu "mokotowskiego". Bandyci postrzelili go w nogi i zagrozili, że odeślą go w kawałkach, jeżeli nie dostaną wykupnego. Otrzymali 200 tys. dol., ale gang obiecał jednocześnie wysokie nagrody za głowy organizatorów porwania. "Mutanci" dogadali się z grupą "Klajniaka". Na jego polecenie zobowiązali się sprzątnąć niejakiego "Ziemniaka", który handlował narkotykami w Górze Kalwarii. 30 listopada 2001 r. w pubie Sport w Pruszkowie dwaj zamaskowani bandyci zastrzelili Adama G. "Kciuka" i Piotra R. "Ziemniaka". Okazało się, że mężczyźni zginęli przez pomyłkę, ponieważ killerom wskazano niewłaściwe osoby. Z informacji operacyjnych wynika, że w zbrodni osobiście uczestniczył Cieślak. Na jego zlecenie dokończono dzieła i 22 lutego 2002 zginął właściwy "Ziemniak", czyli Piotr Z. Miesiąc później w Parolach koło Nadarzyna Cieślak dowodził bandą, która napadła na policjantów liczących towar w znalezionym kradzionym tirze. Od kul bandytów zginął wtedy aspirant Mirosław Żak. Strzelali m.in. Cieślak i Igor Pikus "Igor". Podczas wymiany ognia bandyci zostali ranni. Pomocy udzielił im rzekomo jeden ze znanych warszawskich lekarzy. Ścigani przez policję całego kraju "Mutanci" ukryli się, nie przestali jednak działać. "Robinson" miał zastrzelić w połowie sierpnia ub.r. Tomasza S. "Komandosa". Na zdjęciach z kamery stacji benzynowej, gdzie doszło do zbrodni, widać mężczyznę pasującego do rysopisu Cieślaka. Droga do zatracenia W listopadzie 2002 r. Cieślak wydał wyrok na swego byłego współpracownika Sebastiana S. "Sebka". - Zdecydował się go sprzątnąć, bo ten nie chciał oddać pieniędzy z kary nałożonej przez "Mutantów". "Sebek", niedoszły zięć Piotra J. "Klajniaka", zabrał swego opiekuna na spotkanie z Cieślakiem. Myślał, że nic mu się nie stanie. Przywitały go kule z kałasznikowa - opowiada stołeczny policjant. Po tej zbrodni ?Robinson? zniknął na jakiś czas. Ostatni raz dał o sobie znać podczas oblężenia domu w Magdalence. Wraz z"Igorem" zabili wtedy dwóch policjantów i ranili 16 innych. Obaj bandyci zginęli.  
__Archiwum__