Tajemnica policjanta
Mariusza zastrzelono pięć lat temu. Zabójcy do dziś są nieznani. Na ławie oskarżonych zasiada za to policjant, który prowadził śledztwo. Zaginęła bowiem broń, którą on zabezpieczył.
Był czwartek 27 maja 1999 roku. Jezioro Chomęcińskie, kilkanaście kilometrów od Poznania. Tamtego dnia rano nad brzegiem bawiła się dwójka dzieci. Nagle zauważyli pływające w wodzie ludzkie ciało. Na miejscu błyskawicznie pojawiła się ekipa dochodzeniowo-śledcza z Komendy Miejskiej w Poznaniu, zawiadomiona przez matkę dzieci. Szybko ustalono, że zmarłym jest 25-letni Mariusz Sobkowiak, którego krewni poszukiwali od 4 dni. - Wezwano mnie do zidentyfikowania zwłok. Syn miał na środku czoła dziurę od kuli, a u szyi przywiązany sznur. Na końcu obciążony workiem z kamieniami - wspomina Jan Sobkowiak, ojciec Mariusza. Zniknął w niedzielę Mariusz mieszkał razem z rodzicami i rodzeństwem w Głuchowie. Ich okazały dom stoi na skraju tej niewielkiej wsi. Wszyscy ciężko pracowali na sporym gospodarstwie. Mariusz skończył szkołę kilka lat wcześniej, ale nie zamierzał porzucić ojcowizny. - Przepisałem mu część ziemi - opowiada jego ojciec, Jan Sobkowiak. - Był uczynny. Nie pił, nie palił. Nie myślał na razie o ożenku, bo najpierw chciał coś odłożyć, aby zapewnić przyszłość swojej rodzinie - matka, Urszula, nie może się nachwalić syna. Wydarzenie tamtego niedzielnego wieczora analizują do dziś. Jan widział syna jeszcze w nocy oglądającego telewizję. Później położył się spać. Rano chłopaka nie było. - Nie wiemy, kiedy wyszedł. Znaleźliśmy jednak klucz na parapecie okna. Mariusz tak robił, gdy miał zamiar zaraz wrócić - tłumaczy matka chłopaka. Mariusz nie pojawił się jednak przez cały dzień. Nie wrócił też na noc. Żadnego efektu nie dały poszukiwania u krewnych i znajomych. Nikt nic nie wiedział, ani nie widział. - Byliśmy bezradni - przyznają zgodnie małżonkowie. Los Mariusza wyjaśnił się cztery dni później. Chłopaka zamordowano. Do wyjaśnienia okoliczności zbrodni skierowano Waldemara N., policjanta z sekcji kryminalnej poznańskiej Komendy Miejskiej. Po sekcji zwłok było wiadomo, że Mariusz został zastrzelony z broni myśliwskiej. Dlatego natychmiast zarekwirowano sztucery i dubeltówki wszystkich miejscowych myśliwych. A także kłusowników, których nie brakowało w okolicznych wioskach. Znikająca broń Mieszkańcy Głuchowa doskonale wiedzieli, że broń posiadają także Andrzej P. i jego syn Jacek, najbliżsi sąsiedzi Sobkowiakow. Starszy z nich był nawet karany za kłusownictwo. - Świadkowie zeznali, że wielokrotnie słyszeli strzały dochodzące z ich posesji. Celowali do prowizorycznej tarczy na drzwiach stodoły - twierdzi Jacek Bedryj z wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Jednak gdy przeszukano gospodarstwo Andrzeja P. niczego nie znaleziono. Nie pomógł nawet wykrywacz metali. Broń wyparowała. Jedynym śladem pozostał portret pamięciowy mężczyzny z wąsem. Jednak policji nie udało się ustalić, kto jest na zdjęciu. A nawet okazało się, że policja nie spisała nazwisk osób biorących udział w jego tworzeniu. Tak więc nie udało się ustalić po co powstał ten portret, i co mógł wnieść do sprawy poszukiwany mężczyzna. Tego było już dla rodziny Sobkowiaków za dużo. - Wtedy poprosiliśmy o pomoc detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. I on błyskawicznie ustalił, że człowiekiem z portretu pamięciowego jest Mariusz S., zięć Andrzeja P., naszego sąsiada - opowiadają Sobkowiakowie. Mariusz S. nie zamierzał kryć teścia. Opowiedział, jak to zaraz po odnalezieniu zwłok młodego Sobkowiaka, razem zakopali mały arsenał. Karabin, broń domowej konstrukcji, lunetę, amunicję... To wszystko należało do Andrzeja P. Nieco później mężczyźni wykopali broń, rozłożyli na części i zatopili przy brzegu pobliskiego Jeziora Niepruszewskiego. Po kolejnych kilku tygodniach Mariusz S. wyłowił samopał. Reszta nadal była ukryta w wodzie. - Podczas rozmowy z policjantem Waldemarem N. przyznał się, że posiada broń Andrzeja P. - mówi prokurator Bedryj. - Wskazał też miejsce, w którym zatopiono sztucer. Dziurawa komenda Po dwóch dniach Mariusz S. ponownie pojawił się na komendzie. Tym razem przyniósł ze sobą lunetę do karabinu i przekazał ją policjantowi prowadzącemu śledztwo. - Przez lata mieszkaliśmy po sąsiedztwu z rodziną P. Bez żadnych zatargów. Któregoś dnia nagle usłyszałem od sąsiada, że mam nikomu nie mówić o jego broni. To było już po odnalezieniu ciała mojego syna - wspomina ojciec Mariusza. - Wtedy pojawiły się potworne podejrzenia, że oni mogą mieć coś wspólnego ze śmiercią syna. Wierzyliśmy, że zbadanie ich broni wszystko wyjaśni - opowiada Jan Sobkowiak. Jeszcze wcześniej, bo już w czerwcu, poznański policjant zabezpieczył inny ważny dowód. Prowizoryczną tarczę ze śladami przestrzelin, wiszącą na stodole Andrzeja P. Świadkowie widzieli jak Waldemar N. niósł ją i pakował do bagażnika swego auta. - Żaden z tych dowodów nie został jednak przekazany pracownikom wydziału dochodzeniowo-śledczego - ustalił prokurator Jacek Bedryj. Karabin, luneta i tarcza znikły. I do dziś nie zostały odnalezione. Policjant nie potrafił wyjaśnić, co się z nimi stało. Po kilkumiesięcznym dochodzeniu Waldemar N. został oskarżony o szereg przestępstw. Między innymi utrudnianie śledztwa, które sam prowadził. Dlaczego to zrobił?! Nikt nie wie, bo policjant nie przyznaje się do winy i odmawia składania wyjaśnień. Jego proces toczy się przed Sądem Rejonowym w Poznaniu. Na ławie oskarżonych zasiadają także Andrzej i Jacek P., którzy mają odpowiedzieć za nielegalne posiadanie broni. Tymczasem sprawa zabójstwa Mariusza Sobkowiaka została umorzona. Nie pomogło nawet wyznaczenie 10 tysięcy złotych nagrody za informacje. - Nie ujawniono jakichkolwiek dowodów - przyznaje poznański prokurator. - Chcę wiedzieć, kto zabił mojego syna. Nigdy nie sądziłem, że w poznaniu prawdy będzie przeszkadzał policjant. Dręczy mnie pytanie, po co to zrobił - denerwuje się Jan Sobkowiak, który, podobnie jak jego żona, przestał wierzyć w sprawiedliwość w polskim wydaniu. Dlatego złożył skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. - Trybunał zajmie się powyższą sprawą najszybciej jak to możliwe - napisał sekretarz prawny Trybunału Klaudiusz Ryngielewicz. Data: 2004-05-28
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.